Ilość stron: 504
„Bez wybaczenia trudno iść do przodu [...] to tak, jakbyś próbowała tańczyć z ołowianym balastem na ramionach. Gniew może przytłoczyć cię na zawsze.”
Diane Chamberlain jest uznaną autorką powieści dla kobiet, której twórczość poznałam już kilka lat temu, zachwycając się powieścią „Tajemnica Noelle”. Spodobał mi się styl pisania, dwutorowy sposób przedstawienia historii i to, że w książce poruszone zostały tematy niełatwe do omawiania na co dzień. Dziś jestem już po lekturze kolejnej jej książki - „Jak gdybyś tańczyła” - i w niej również odnalazłam te trzy mianowniki. Diane Chamberlain po raz kolejny dostarczyła mi mnóstwa emocji i wzruszeń, a także powodów do refleksji.
Historia opowiada o Molly, kobiecie tuż przed czterdziestką, specjalistce od prawa rodzinnego i kochającej żonie Aidana. Wraz z mężem przeżyła wielką tragedię, jaką jest utrata dziecka i brak szans na poczęcie kolejnego. Obydwoje jednak bardzo pragną powiększyć swoją rodzinę, więc wspólnie podejmują decyzję o adopcji. Molly zdaje się być gotowa na przyjęcie pod swój dach maleństwa i wychowanie go jak własnego, jednak ciągle walczy z wieloma wątpliwościami dotyczącymi otwartej adopcji i zachowania kontaktu z biologiczną matką. Jej rozterki łączą się też bezpośrednio z wydarzeniami z jej przeszłości, którą skrzętnie ukrywa przed ukochanym mężem. Kobieta powoli uświadamia sobie, że nie można zbudować rodziny na kłamstwie i braku uczciwości. Musi zmierzyć się ze swoimi demonami i otworzyć przed Aidanem, w przeciwnym razie nigdy nie ruszy do przodu i nie uwolni się od złych emocji.
„Jak gdybyś tańczyła” to przede wszystkim opowieść o dojrzewaniu. Tym w wieku nastoletnim, kiedy zaczyna się myśleć coraz więcej o płci przeciwnej, imprezach i używkach, a coraz mniej o najbliższej rodzinie. Tym do roli matki, szczególnie adopcyjnej, które wymaga wielkich nakładów miłości i zrozumienia, a także eliminacji wszelkich wątpliwości. Tym, które pozwala podjąć ostateczną i świadomą decyzję o zakończeniu cierpienia w chorobie. I w końcu tym prowadzącym do przebaczenia - sobie i najbliższym osobom. Diane Chamberlain nie boi się poruszać tematów trudnych, wymagających odpowiedniego podejścia i zrozumienia, a robi to w sposób bardzo subtelny i bardzo zbliżony do realizmu. W tej historii pojawia się zagadnienie adopcji otwartej oraz niepełnosprawności. Obydwa te tematy zostały ograne bardzo dobrze. Emocjonalnie i wzruszająco, ale nie dramatycznie, obrazowo i dokładnie, ale nie przytłaczająco. Historia chwyta za serce i skłania do wielu przemyśleń, a mimo to jest niezwykle lekka i przyjemna w czytaniu.
Akcja biegnie dwutorowo: rozdziały dotyczące teraźniejszości niemal czterdziestoletniej Molly, ubiegającej się o adopcję, przeplatane są rozdziałami opowiadającymi o trzynasto- i czternastoletniej Molly, która dorasta w małej miejscowości, gdzie wszyscy mieszkańcy są dla siebie jak rodzina i której codzienność skupia się głównie na opiece nad sparaliżowanym ojcem. Zabieg ten świetnie sprawdza się w przypadku tej konkretnej historii, bo w miarę jak wątpliwości Molly narastają i adopcja zbliża się wielkimi krokami, czytelnik poznaje coraz więcej faktów z jej dzieciństwa, dorastania, zaczyna coraz lepiej rozumieć ją jako dorosłą kobietę i dostrzega to, jak bardzo wydarzenia z przeszłości determinują jej przyszłość.
Ogromnie wzruszyła mnie relacja Molly z jej ojcem, Grahamem i też ogólnie postać tego mężczyzny. Chyba każde dziecko marzy o takim rodzicu - kochającym całym sobą, wspierającym w każdej chwili, zdolnym do rozmowy na każdy temat i sprawiedliwym w swoich osądach. W dodatku, Graham mimo paraliżu nie poddał się, wciąż starał się czerpać radość z życia i spędzać jak najwięcej czasu z córką. Jego postawa jest ogromnie poruszająca i jest on naprawdę fantastycznie wykreowaną postacią. Bardzo fajnym wątkiem w powieści jest jego praca jako psychologa nad terapią „Jak gdyby”, w myśl której jesteśmy w stanie coś zrobić, jeśli przez chwilę poudajemy, że to robimy. Ten pomysł zdecydowanie coś w sobie ma i w wielu sytuacjach się sprawdza. Do niego po części sprowadza się tytuł powieści, który z początku dość abstrakcyjny, po lekturze nabiera sensu i wzruszającego, emocjonalnego wydźwięku.
„Jak gdybyś tańczyła” to kolejna świetna powieść Diane Chamberlain. Ta pisarka potrafi w sposób prosty i przystępny pisać o tematach, które wielu pisarzy przerastają. Fabuła jest ciekawa, bohaterowie sympatyczni i mimo, że akcja płynie dość umiarkowanym tempem, to czyta się z rosnącym zaciekawieniem i książka naprawdę wciąga. Polecam czytelnikom, którzy nie boją się trudnych tematów, a lubią się wzruszać i lubią książki dające do myślenia.
Tekst jest oficjalną recenzją dla portalu LubimyCzytać :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuję za każdy zostawiony komentarz i zapraszam ponownie :)